Może i radioaktywnie, ale za to trudno

"Atomfall" jest survivalem pełną gębą, w którym gracz szybko i boleśnie przekonuje się, że wszelkie zasoby są na wagę złota. Nie ma szans, byśmy stali się maszyną do zabijania, dlatego umiejętne
Warto na samym wstępie wyjaśnić sobie jedną rzecz: "Atomfall" to nie jest inny "Fallout". Nie jest ciągnącym się przez wiele godzin RPG-iem akcji z mnóstwem mechanizmów, rozbudowanym rzemiosłem i kreatorem postaci. Nasz bohater nie ma twarzy ani głosu, to czysta enigma, w dodatku cierpi na amnezję... Najbliższy "Atomfallowi" pod względem klimatu tytuł to "Escape from Tarkov" oraz, po odjęciu elementów RPG, "Stalker".



W roku 1957 doszło do katastrofy w brytyjskiej elektrowni atomowej Windscale. Aby zapobiec rozprzestrzenieniu się skażenia, odgrodzono spory teren wokół, wraz z mieszkającymi tam ludźmi. Jak można się było spodziewać, ludzie zorganizowali się po swojemu, ale o szczegółach życia w wydzielonej strefie dowiemy się dopiero z rozmów i notatek. Bohater "Atomfall" budzi się pięć lat później w bunkrze, a prosty, żeby nie powiedzieć: prymitywny wybieg z amnezją zrównuje go z graczem pod względem wiedzy na temat zewnętrznego świata.

  

Ponaglani przez umierającego naukowca wychodzimy zatem na powierzchnię, uzbrojeni jedynie w jakieś strzępy ekwipunku i wiedzę, że coś się dzieje. Studio Rebellion zastosowało chwyt jak z rasowego RPG-a – fabuła wyrzuca nas z ciasnego wnętrza prosto na rozłożyste łąki, co jest metaforą całej rozgrywki, możemy bowiem iść w dowolnym kierunku i nic nas nie ogranicza, a tajemniczy świat stoi przed nami otworem.



Ale najpierw trzeba odebrać telefon. Oto niedaleko bunkra znajduje się budka telefoniczna, której dzwonek brzmi bardzo nie na miejscu. I takich budek będzie więcej, każda z komentarzem dotyczącym naszych poczynań.



"Atomfall" jest bardzo przyjemny w poznawaniu. Co krok natrafiamy na jakąś tajemnicę i nie dostajemy ani jednej prostej odpowiedzi. Kontrasty są mocne i intrygujące, bo z jednej strony rozkwita wiosna, a malownicze ruiny i wraki aż zachęcają do robienia zdjęć. A jednocześnie życie tutaj wcale nie jest łatwe, bo za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo.

 

Otoczenie samo opowiada historię, ale nic nie narzuca. Możemy całkowicie ominąć większość postaci, nie podjąć się żadnych zadań i przeć po trupach do samego końca gry. Ponoć da się "Atmofalla" ukończyć w pięć godzin. Jestem w stanie w to uwierzyć. Owa dowolność w postępowaniu jest niezwykle odżywcza i po godzinach spędzonych z RPG-ami, które tylko mamiły mnie swobodą wyboru, powitałam ją z przyjemnością. Co więcej, "Atomfall" naprawdę warto rozegrać kilka razy, by poznać różne zakończenia i punkty widzenia.



Odzwierciedleniem owej dowolności jest też system misji oparty na śledztwie. Nie mamy zwykłej listy zadań, które prowadzą nas jak po sznurku od punktu A do B. Jeśli powęszymy, poczytamy notatki i posłuchamy ludzi, wtedy na mapie mogą pokazać się miejsca, w których znajduje się coś interesującego. Ale łączenie kropek to już robota dla gracza. Co więcej, nikt nie zabroni nam zdradzić sojuszników, a nawet jeśli się zorientują, zawsze możemy spróbować wykręcić się sianem. Ale tylko pod warunkiem, że mają u nas dług wdzięczności. Nigdzie nie jest to jednak powiedziane wprost.



Możliwości jest całkiem dużo, podobnie jak dróg ucieczki ze strefy.
Przy okazji warto dodać, że "Atomfall" ma różne poziomy trudności, ale nie sprowadzają się one tylko do osłabienia przeciwników. Możemy rozegrać tytuł tak, że eksploracja i dochodzenie będą wymagały więcej skupienia, podczas gdy walka pozostanie uproszczona. Albo podciągnąć wszystko na najwyższy poziom.



Sama walka też jest bardziej enigmatyczna niż w wielu współczesnych RPG-ach akcji. Widzimy w zasadzie tylko swój poziom zdrowia oraz tętno, ale wrogowie nie posiadają żadnych znaczników życia ani niczego w tym stylu. Tempo bicia serca bohatera jest o tyle istotne, że wpływa na celność podczas strzelania i ogólną sprawność. Bardzo pomaga w tym herbata, oczywiście – english breakfast, wypita z porcelanowej filiżanki, bo jakżeby inaczej. Świat wokół wali się i pali, ale na niektórych stolikach czeka elegancka zastawa ze świeżo zaparzonym napojem. Nie da się zapomnieć, że to brytyjska gra.



Podobnie jak interfejs okrojony jest również rozwój bohatera, ponieważ nie zbieramy tu punktów doświadczenia. Za pomocą różnych podręczników odblokowujemy zestawy umiejętności, a te ostatnie wykupujemy dzięki znalezionym tu i ówdzie stymulantom. Możemy mieć mniejszy odrzut broni albo większą wytrzymałość. To ostatnie szczególnie się przydaje, bo nie da się po prostu gdzieś zasnąć, by się zregenerować.

Eksploracja jest zatem nieodzowna. Po pierwsze, aby w ogóle rozwijać postać, ale też dlatego, że w grze istnieje wiele skrótów i sekretnych przejść, które ułatwiają przemykanie z jednej lokacji do drugiej. To o tyle ważne, że "Atomfall" nie posiada mechanizmu szybkiej podróży. Na szczęście, okolica jest na tyle zróżnicowana, że nie będzie problemu z odnalezieniem się. Ponadto, ów niepopularny w dzisiejszych czasach wybieg, czyli przymus dojścia wszędzie na piechotę, zmusza nas poniekąd do skrupulatnego planowania następnych kroków. Za każdym rogiem mogą się czaić przeciwnicy, a ci do najsłabszych nie należą, a co gorsza, dość szybko się odradzają. Mimo dość niskiego SI, wzbudzają oni respekt.

Podobało mi się również, że nie chodzą po z góry określonych ścieżkach. Szybko się o tym przekonałam, kiedy weszłam w skórę skrytobójcy i, przyczajona w krzakach, liczyłam sekundy do kolejnego przemarszu patrolu. Nic się nie zgadzało.

Przeciwnicy nie zaznaczają się również na kompasie za pomocą czerwonych kropek, nie możemy ich w żaden sposób wyodrębnić. Walki z niektórymi można uniknąć, po prostu nie reagując na zaczepki – wielokrotnie nie chciało mi się wchodzić w paradę z miejscowymi opryszkami i po prostu omijałam ich szerokim łukiem.



"Atomfall" jest survivalem pełną gębą, w którym gracz szybko i boleśnie przekonuje się, że wszelkie zasoby są na wagę złota. Nie ma szans, byśmy stali się maszyną do zabijania, dlatego umiejętne skradanie się i omijanie grup wrogów to dobry nawyk. To też stosunkowo krótka gra, ale dzięki temu nie zdążymy się nią znudzić. O ile nie zrazi nas konieczność pokonywania na piechotę znacznych obszarów, szukanie tajemnic Windscale zapewni wiele przyjemności.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?